Jak liście jesienią niesione przez wiatr, tak my unosimy się ponad skrawek naszej ziemi i opadamy na lądzie, rzekomo dla nas bezpieczniejszym.
I mnie tak porwał wiatr – przeniósł niespodziewanie za wielką wodę na uroczą wyspę. Choć część, tego jeszcze dla mnie tajemniczego lądu, jest bajkowa, ja trafiłam do miejsca, którego pierwsze wrażenie nie było najpozytywniejsze.
Ciężkie od smogu, zatłoczone miasto, uginające się od ciężaru budowli. Wielkie blokowiska, rozpychające się na boki kamienistymi barkami.
Kiedy przyjechałam świeciło słońce – pozytywny akcent w deszczowej krainie – jednak tym samym rozświetlało i uzewnętrzniało jeszcze bardziej zakamarki tego miejskiego chaosu.
Jeszcze nigdy nie widziałam tylu ludzi jednocześnie biegnących w jednym kierunku, przepychających się, zatraconych panicznie w sekundach mijającego czasu.
Przysłowie „czas to pieniądz” w tym miejscu nabiera intensywniejszego wymiaru.
Miałam wrażenie, że zatrzymałam się sama pośród tego tłumu w maksymalnie zwolnionym tempie. Wszystko co wokół, jak na przewiniętej taśmie, leciało ze zdwojoną prędkością ponownie do przodu.
Czy „oni” tak bardzo w to wsiąknęli, że zapomnieli znaczenia słów: STOP, ODPOCZYNEK, RELAX, po prostu ŻYCIE…?
Tak wielu tu przybyło, przybywa i przybędzie…W imieniu lepszego jutra, pieniądza, ucieczki lub zapomnienia.
Moja pierwsza „misja”, dotarcia tutaj, z dnia na dzień zatraca się w strachu, niechęci stania się takimi jak „oni”. Nie opuszcza mnie lęk przed schematem. Czasem bezsilna, na chwilę daję się wciągnąć w te potężne ramy i biegnę razem z nimi, ale chyba bardziej z obawy żeby mnie nie zgnieciono.
To naprawdę wielki świat, z jeszcze większymi możliwościami, ale ile jest plusów tyle minusów i ogrom czyhających na nas pokus.
Tutejsze życie nocne, co krok zaprasza do specyficznego świętowania.
Nigdy nie widziałam na ulicach tak wielu skąpo ubranych kobiet. Dekolty i minispódniczki to tylko wstęp do pewnej strony rozwiązłego tutaj życia. Chwilowo ma się wrażenie jakby hulanki i swawole nie miały tu granic.
Spacerując po głównych ulicach tego miasta, szczególnie w weekendowe dni, ma się wrażenie, że ludzie codziennie świętują tu Nowy Rok. Takie odblaskowe buty, cekiny na strojach u „nas” nosi się w takiej obfitości tylko w czasie karnawału, który tutaj widocznie trwa nieustannie..
Rozwiązłość nie tylko w mowie, poglądach i gestach często może prowadzić do zatracenia balansu między tym co moralne, a tym co grzeszne. Te rzeczy, które w naszej kulturze były uznawane za niestosowne czy niepoprawne, tutaj często stają się normalnością i na odwrót: rzeczy w naszym mniemaniu dobre czasem tutaj przyjmowane są jako „dziwne”…
To ta bardziej deszczowa strona tego miasta, ale jak wiadomo, za każdymi chmurami kryje się słońce.
Jego promienie przedarły się jako pierwsze pod postacią dobytku kulturalnego, który można poznawać całkowicie za darmo. I tak wejście do większości muzeów, katedr, świątyń, jest bezpłatne. Wychodzi się tam ze słusznym założeniem, że kultura jest dla wszystkich ludzi, niezależnie od statusu społecznego i zawartości portfela. Tak jak w większości krajów zachodniej Europy za wszystko musisz płacić, czasem nawet za odmówienie pacierza w urokliwym kościele, tak tu pieniądz schodzi na drugi plan, a na pierwszym staje rozwój jednostki i motywowanie jej do działań prowadzących na wyższe poziomy samorealizacji.
Nie musisz płacić żeby się uczyć, tutaj płacą tobie, żebyś się uczył. Wspomagają cię-aby mobilizować, ułatwiać i udostępniać. Nie zamykają drogi – otwierają do niej drzwi, a nawet pokazują wiele opcji dotarcia do nich, sposobami, które będą najprzystępniejsze dla ciebie.
Niestety w naszym rodzimym kraju jest odwrotnie: musisz płacić, nie dostając żadnych gwarancji zatrudnienia. Zaciągasz kredyty, których nie jesteś w stanie spłacić i nim się zorientujesz, zostajesz wciągnięty na listę bezrobotnych z dyplomem magistra w ręku.
Regularnie zasilamy ten kraj „jednostkami podyplomowymi”, jednak tutaj nie wystarczy tylko „papier” – niezbędna jest także znajomość języka i to właśnie najczęściej stanowi barierę.
Często pracujemy w hali w fabrykach na nocne zmiany, segregujemy i układamy kolejny towar na taśmie. Nasz dyplom, na który tak ciężko pracowaliśmy, staje się tylko niewykorzystanym wspomnieniem. Z drugiej strony, na pewno jest to lepsze niż bycie kolejnym w szeregu tysięcy numerków. Ponadto tutaj, za taką pracę dostaje się o wiele większe wynagrodzenia niż u nas za dobre stanowisko przy biurku. Nie ma przymusu niewolniczej pracy ani całkowitego braku wyboru. Przy dobrych chęciach, samozaparciu i garstce optymizmu możemy znaleźć wyjątkową posadę, za której wynagrodzenie jesteśmy w stanie utrzymać całą rodzinę.
To jeden z głównych powodów dla których wiatr znosi nas na obczyznę.
Większość z nas bardzo kocha swój kraj, patriotyzm niejako płynie w żyłach Polaków już od niepamiętnych czasów, przypominając kiedy to nasi bliscy lub przodkowie walczyli o naszą niepodległość.
Z bólem serca opuszczamy znajomych, rodzinę, krajobrazy, ojcowiznę w nadziei na lepszą przyszłość.
Pomimo tego, nasza miłość do rodzimych stron nie ustaje. Przykrym jest, że ukochany kraj niestety nie daje nam zbyt wielu możliwości rozwoju. Nawet ten smutny fakt nie umniejsza naszej miłości i zapalczywości w walce o lepsze jutro. Wielkim bolesnym kontrastem staje się zderzenie tych dwóch światów, gdzie w naszym rodzinnym wszelkie talenty, pomysły i przedsięwzięcia są duszone w zarodku przez ciężki, nieugięty system. Przykładowo, otworzenie samodzielnego interesu grozi bankructwem już na samym starcie. Opłaty są zbyt wysokie w stosunku do początkowych dochodów; rynek hermetycznie zamknięty i trzeba mieć twarde łokcie, doświadczenie oraz znajomości by się wybić. Podobnie jest z innymi ścieżkami rozwoju. A przecież mogłoby być inaczej…
Jak w amoku wirujemy w tej spirali i tylko nielicznych poderwie wiatr przenosząc na inne ziemie.
Mnie również niespodziewanie porwał „daleki podmuch”.Jakie będą moje losy?!
– Tego nie wiem…
Wiem jedno, że kocham ojczyznę, polskie łąki, góry i stokrotki i mam je w sercu każdego dnia.
To jednak ten obcy ląd daje mi chleb i możliwość tego, co było tłamszone strachem brakiem możliwości lub dyskryminacją za odmienność.
Co mnie tu napawa radością, to to, że ludzie są tu bardziej wolni, że mogę podziwiać ich talenty każdego dnia. Przechadzając się głównym deptakiem codziennie napotykam innych artystów, jedni grają na bębnach, drudzy malują, śpiewają – są tacy wolni i szczęśliwi!
Co najdziwniejsze, wszystko to jest w pełni „legalne”. Nikt nie czai się za rogiem by narzucić im opłaty za wykazane zdolności, barwną ekspresję i talenty . Ja również mogę ich tak bezkarnie podziwiać, siedząc na schodach wielkiej galerii, niczym na trybunach wielkiej rozgrywki –wolności i sztuki!
(Glasgow 2011)